Miłośnicy języka ojczystego spotkali się w WOK-u 16 listopada. Tekst pt. „Medytacje pani Wioletty" podyktował jego autor - prof. Andrzej Markowski. Na sali pojawiło się 118 osób, ale zapisanych było ponad 140. Wśród uczestników można było spotkać zarówno uczniów, jak i emerytów. Po części konkursowej odbyła się prelekcja dyrektora wrzesińskiego muzeum Sebastiana Mazurkiewicza, który zaprezentował zeszyt jednego ze strajkujących Dzieci Wrzesińskich. Prezentowany brulion zawierał przykłady ortograficzne sprzed 100 lat.
Wśród atrakcji w WOK-u nie zabrakło spotkania autorskiego z pisarzem Michałem Rusinkiem, który opowiadał nie tylko o swoich książkach, ale przybliżał też kulisy pracy sekretarza noblistki Wisławy Szymborskiej.
Jeszcze tego samego dnia podano wyniki konkursu.
Laureaci:
Kategoria uczeń:
I miejsce: Aleksandra Andrzejewska
II miejsce: Nadia Smolarkiewicz
III miejsce: Izabela Nowaczyk
Kategoria wrześnianin:
I miejsce: Anna Gołębiowska-Kmieciak
II miejsce: Iwona Kaźmierczak
III miejsce: Małgorzata Mokracka
Kategoria otwarta:
I miejsce: Tomasz Malarz
II miejsce: Arkadiusz Kleniewski
III miejsce: Aleksander Maresiński
Nagrody wręczali profesorowie Markowski oraz Rusinek, a także burmistrz Wrześni Tomasz Kałużny i wicestarosta wrzesiński Waldemar Grzegorek. Pod galerią zdjęć znajdziecie tekst „Szęsnastego” Wrzesińskiego Dyktanda.
GP
Medytacje pani Wioletty
Czyżby niezadługo skończyła się era słowa drukowanego, a zaczęła nowa epoka, post-Gutenbergowska? Takie wątpliwości nie dręczyły bynajmniej pani Wioletty, dyrektora, a raczej, po genderowsku mówiąc, dyrektorki Biblioteki Publicznej Miasta i Gminy we Wrześni. Siedziała w swoim minigabinecie i z niesmakiem czytała pełny postprawd wywód jakiegoś pseudoznawcy, wydrukowany, a jakże, w miejscowym tabloidzie. Kolejnyż to faktoid czy efekt żenującej niewiedzy? - westchnęła z cicha pani Wiola. Kiedy niekiedy nachodziła ją chętka, by nie łagodnie, lecz ostro odpowiedzieć na takie nieodpowiedzialne enuncjacje, nie z rzadka pojawiające się tu i ówdzie. Boć przecież pozycje drukowane, czy to książki, czy albumy, czy wreszcie prasa, są naprawdę wciąż pożądane jako porządne, rzetelne źródła wiedzy i informacji. A takoż nierzadko jako zdrój megarozkoszy intelektualnej lub estetycznej.
Chętnie są czytane maksipowieści i miniopowiadania, pożerane wzrokiem superalbumy przyrodnicze i atlasy geograficzne. Częstokroć przerzucane są zszarzałe lub pożółkłe stronice starych pism codziennych i periodyków społeczno-politycznych. I to nie tylko tych z okresu PRL-u, takich jak „Dookoła Świata”, „Mówią Wieki” czy „Kobieta i Życie”, lecz także dawniejszych, z dwudziestolecia międzywojennego, jak chociażby „Wiadomości Literackie” czy „Kurier Literacko-Naukowy”. Ba, znajdują nawet amatorów lektury żurnale jeszcze starsze, z okresu fin de siècle’u: „Bluszcz” i „Tygodnik Ilustrowany”. Pozycji z literatury fantastycznonaukowej i fantasy nie sposób uzyskać od razu, trzeba je zamawiać co dzień na dzień następny. Ba, nawet wydawałoby się mało chodliwe książki popularnonaukowe, także te ze sfery nauk matematyczno-przyrodniczych, mają niekiedy karty w nie najlepszym stanie od zbyt częstego wertowania. A cóż dopiero mówić o poradnikach i quasi-poradnikach wszelkiego typu! Te mają zagorzałych czytelników, spośród których największą część stanowią domorosłe majster-klepki i niewyżyci kulinarnie brzuchaci niby-kucharze.
Pani Wioletta nie miała żadnych wątpliwości. To pewien przebrzydły konkurent wysmażył ten antybiblioteczny paszkwil. Ale niedoczekanie jego! Słowo drukowane ostoi się i trwać będzie bez końca! I uspokojona tą konstatacją nieśpiesznie wyszła zza biurka, a następnie pomału opuściła gabinet, z zadowoleniem mrucząc jakąś nie wolną, lecz skoczną melodyjkę.
https://youtu.be/QWKKt6ADVCo